wołający z rozdroża

Matko, nie mogę dojść ze sobą do ładu. Nie rozumiem tego, co czynię. Spowiadam się często z grzechów nieczystości, a tkwię w nich nadal. Widzę, że mój żal za grzechy trwa krótko i sam już nie wiem, czy moje częste upadki wynikają stąd, że jest to silne uzależnienie czy też stąd, że kompletnie znieczuliłem swoje sumienie na Bożą łaskę? Czy moje spowiedzi były wyrazem autentycznej troski o wyjście z uzależnienia czy przejawem cynicznego świętokradztwa? Czy bardziej powinienem się niepokoić czy być bardziej cierpliwym wobec siebie? Czy przypadkiem nie stało się tak, że pokochałem grzech? Czy Jezus potraktuje mnie z łagodnością, z jaką lekarz traktuje chorego czy surowo osądzi niczym sędzia przestępcę? Wreszcie, czy jest to sprawa niewielkiej wagi, jak to przekonują niektórzy czy wręcz przeciwnie - poważne uchybienie? W każdym razie czuję się z tym źle. Chciałbym z tym skończyć, ale to nie takie proste, uprzątnąć ten życiowy bałagan. Z jednej strony odczuwam niepokój o swoje zbawienie, a z drugiej - pęd ku grzechowi. We mnie jest ustawiczny konflikt.
wołający z rozdroża